Turów pokonał Stelmet i prowadzi już 2-0 w finale PLK!

Po bardzo wyrównanym spotkaniu gospodarze ze Zgorzelca okazali się ostatecznie lepsi od Mistrzów Polski i zwyciężyli we własnej hali 80-74. Turów przez całe spotkanie był na prowadzeniu i nie oddał go rywalom nawet na chwilę, ale Stelmet ciągle trzymał się blisko gospodarzy i miał momenty, w których wydawało się, że to podopieczni Uvalina pójdą za ciosem i wyrwą to zwycięstwo. Stało się jednak inaczej i Turów jest już w połowie drogi do upragnionego złota.

Trener Uvalin wyciągnął odpowiednie wnioski z pierwszego spotkania i zmienił wyjściowe ustawienie, stawiając na Marcina Srokę, który od pierwszych minut miał uprzykrzać życie Prince’owi. Nie przyniosło to jednak widocznego efektu, bo lider Turowa radził sobie z obroną Polaka, a Sroka najpierw zapisał na swoim koncie upomnienie o 'floppowaniu’, a chwilę później w swoim stylu podłożył nogę rywalowi i po 4 minutach miał na swoim koncie już 2 faule. Obie ekipy były dzisiaj mocno skoncentrowane na defensywie, a skuteczność zarówno Turowa jak i Stelmetu zostawiała wiele do życzenia. Pierwsze 5 minut to straty, straty i jeszcze raz straty. Szybciej obudzili się gospodarze, którzy grali agresywnie w obronie i tradycyjnie nakręcali swój szybki atak. Po punktach Dylewicza wicemistrzowie Polski prowadzili 12-5, a trener Stelmetu musiał prosić o przerwę na żądanie. Minuta odpoczynku na nic się jednak nie zdała, bo po powrocie na parkiet zza łuku trafił Kulig, a potem Dylewicz i przewaga gospodarzy urosła do 11 oczek. W końcówce małe show dał jeszcze Damian Kulig, który szybko nadrobił celną trójkę Koszarka i ustalił wynik pierwszej kwarty na 23-12 dla Turowa.

PLK_Dylewicz_Rajković

Zielonogórzanie zaczynali mieć problemy z faulami, ale dobry moment w ataku zaliczył Marcus Ginyard i zachęcił nieco swoich kolegów do odważniejszej gry. Stelmet zasłużył także na brawa za postawę obronną – podopieczni Uvalina potrafili wybronić kilka akcji z rzędu, ale ciągle nie byli w stanie dojść rywali. Po 3 minutach gry parkiet musiał opuścić Vladimir Dragicevic, który źle stanął i nabawił się urazu kostki, co ciekawie skomentował trener Miłoszewski:

Ostatecznie Czarnogórzec wrócił na parkiet jeszcze podczas drugiej kwarty, a Stelmet ciągle małymi krokami próbował zmniejszyć straty i przyniosło to zamierzony efekt, bo na 3 minuty przed końcem tej części gry Turów wygrywał już tylko 37-32.  Wydawało się, że goście wreszcie wrócą do gry, ale dwa błędy w obronie wykorzystał Jaramaz i chwilę później to podopieczni Rajkovicia znowu prowadzili 10-ma punktami. W samej końcówce jednak celną trójką popisał się Zamojski, a świetny steal zaliczył Eyenga i równo z syreną popisał się wsadem, który zakończył pierwszą połowę tego spotkania. Gospodarze prowadzili 43-37 i wszystko jeszcze było w tym spotkaniu możliwe.

Warto podkreślić, że Stelmet wyciągnął odpowiednie wnioski ze spotkania numer 1 i skutecznie odcinał od gry Prince’a. Wystawienie przeciwko liderowi Turowa Sroki nie przyniosło oczekiwanego efektu, ale mocno koncentracja innych graczy i konsekwentne przekazywanie go w obronie sprawiło, że Prince rzadko kiedy „był pod grą”. Stelmet nie pozwalał mu się cofnąć i rozpędzić co było ich gwoździem do trumny w czwartek.

W trzecią kwartę zdecydowanie lepiej weszli gospodarze, którzy szybko wyprowadzili trzy kontrataki, wrócili na ponad 10 punktowe prowadzenie i dali tym samym sygnał rywalom, że powoli się rozpędzają. Na szczęście goście odpowiednio zareagowali i nie pozwolili rywalom pójść za ciosem, a swoją firmową akcją popisał się duet Koszarek-Eyenga, którą potężnym wsadem (bardzo potężnym) zakończył ten drugi.

Sytuacja zaczęła zmieniać się jak w kalejdoskopie, a spotkanie przejął Air Congo, który regularnie ogrywał Prince’a w ataku, a w obronie nie odpuszczał go nawet na moment i wywołał frustrację na jego twarzy. Spotkanie nabierało tempa, a intensywność gry zaczęła przypominać poziom z pierwszego spotkania. Kolejny punkty dokładał Hrycaniuk oraz Chanas i przewaga Stelmetu stopniałą do 3 oczek na minutę przed końcem trzeciej części gry. Chwilę później trafił Dragicevic i goście przegrywali już tylko jednym punktem! Rzut Zamojskiego przez całe boisko nie znalazł jednak drogi do kosza i po 30 minutach gry gospodarze prowadzili tylko 61-60.

Celną trójką otworzył decydującą kwartę Filip Dylewicz, a z gry wreszcie trafił J.P Prince, ale goście nie pozwalali rywalom odskoczyć nawet na moment i rękę na pulsie trzymał Koszarek do spółki z Brackinsem. Stelmet już po 4 minutach przekroczył limit 5 fauli, ale gospodarze nie potrafili tego wykorzystać. Trener Uvalin musiał jednak oszczędzać swoich wysokich i na boisku ciągle przebywał Aaron Cel, który nie miał dzisiaj swojego dnia. Rozszalał się za to Brackins i po jego celnej trójce, zespół z Zielonej Góry znowu tracił do rywali tylko 1 oczko. Stelmet kolejny raz nie potrafił jednak postawić kropki nad i, a faul niesportowy złapał Christian Eyenga . W kluczowym momencie bardzo ważną trójkę trafił Mike Taylor i zwiększył przewagę Turowa do 5 punktów na 3 minuty przed końcem spotkania, na co czasem musiał zareagować trener Uvalin. Po powrocie na boisko kolejny raz klasą wykazał się Dragicevic, ale blok meczu zaliczył Damian Kulig, który poderwał na równe nogi wszystkich kibiców Turowa.

Na zegarze zostawała minuta, a Turów miał przed sobą kluczową akcję spotkania. Stelmet świetnie zagrał w obronie i wypchnął rywali bardzo wysoko. Nie przeszkodziło to jednak Dylewiczowi trafić WIELKIEJ trójki o deskę, w tak ważnym momencie spotkania. Goście mieli jeszcze okazję powalczyć, ale Mike Taylor kapitalnie odciął Łukasza Koszarka i akcję musiał rozgrywać Przemysław Zamojski, który zaliczył stratę i stało się jasne, że Turów nie wypuści już tego zwycięstwa z rąk.

To był zupełnie inny mecz niż ten, który oglądaliśmy w czwartek. Stelmet zacieśnił pole trzech sekund i zrobił wszystko, żeby odciąć od gry Prince’a. Bez swojego lidera gra zgorzelczan nie kleiła się już tak dobrze, ale kolejny raz potwierdziło się, że przekazywanie w obronie ma swoje plusy, ale jeśli rywal gra mądrze to więcej jest w niej minusów. Turów szukał Kuliga, Dylewicza i Nikolicia, na co Stelmet nie potrafił już odpowiedzieć, bo Craig Brackins nie jest tytanem defensywy. Mistrzowie Polski kolejny raz mieli problemy z faulami przez co trener Uvalin musiał zbyt mocno rotować składem – nie był w stanie zagrać jednym ustawieniem dłużej niż 2-3 minuty.

Turów jest już bardzo blisko upragnionego złota. Nie zaryzykuje jeszcze powiedzenia, że jest jedną nogą Mistrzem Polski, ale nie oszukujmy się – jeśli zgorzelczanie wypuszczą tytuł z rąk to będą mogli mieć pretensje tylko do siebie. Stelmet zagrał lepiej niż w pierwszym spotkaniu, a co ważniejsze – sprawił, że to Turów grał dużo gorzej. To dobrze rokuje przed nadchodzącymi spotkaniami numer 3 i 4. Przed nami najważniejsze spotkanie sezonu.

 

PGE Turów Zgorzelec – Stelmet Zielona Góra 80-74
(23-12, 20-25, 18-23, 19-14)

 Turów: Dylewicz 19, Kulig 16, M. Taylor 9, Nikolic 10, Prince 9, T. Taylor 7, Jaramaz 6

Stelmet: Dragicevic 14, Koszarek 12, Zamojski 12, Hrycaniuk 11, Eyenga 9, Brackins 7, Ginyard 4,  Cesnauskis 1,

Pin It

2 komentarze/y

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.