Książę w drodze na tron? Turów w imponującym stylu otwiera finały

SZG PGETo był teatr jednego aktora, można by rzec po pierwszym finałowym spotkaniu sezonu 2013/14. Na parkiecie w Zgorzelcu oglądaliśmy wyrównaną pierwszą kwartą, w której obie drużyny starały się narzucić rywalowi swój styl gry, by ostatecznie zobaczyć zryw gospodarzy (14-0) pod kierunkiem najlepszego gracza ligi, J.P. Prince’a. Jeśli czytaliście moją wczorajszą zapowiedź finałów 2014, to w niej podkreśliłem, iż kluczem do sukcesu Stelmetu musi być ograniczenie gry najlepszego skrzydłowego PLK. Z kolei Turów by wygrywać musi/musiał koniecznie zatrzymać najlepszego gracza przeciwnika Łukasza Koszarka oraz ograniczyć do minimum jego dwójkowe zagrania – pick’n’roll – z Vladimirem Dragicevićem. Jeśli dokładnie przeanalizujemy wydarzenie z pierwszej finałowej potyczki to trener Miodrag Rajković zdecydowanie lepiej przygotował swój zespół na odcięcie atutów rywalowi, natomiast Mihailo Uvalin chyba jednak nie oczekiwał aż tak wielkiego występu Prince’a. Lider PGE Turowa – typowany na postać numer 1 serii finałowej oraz następcę poprzedniego MVP finałów Quintona Hosley’a – zanotował 30pkt-8zb-5as, trafiając 4 rzuty dystansowe i aż 10-krotnie wymuszając faule rywali. J.P. trafił też 14 z 17 rzutów wolnych, często i gęsto w nieco aktorski sposób zwracając uwagę sędziów na nieczyste zagrania rywala.

Prince miał być postacią czyniącą największą różnicę w całej serii spotkań ze Stelmetem, zawodnikiem mającym największy wpływ na wynik spotkania oraz górującym na kolejnymi przeciwnikami łatwością grania czy wszechstronnością. Jeśli obejrzymy jeszcze raz – dokładnie – większość zagrań Amerykanina z pierwszego meczu to raczej nikt nie powinien mieć wątpliwości, iż tak się właśnie stało lub dzieje.

Nie byłoby jednak pierwszego zwycięstwa Turowa bez nieustannej pracy w obronie Mike’a i Tony’ego Taylora. Obaj obwodowi Miodraga Rajkovića – non-stop – nękali swoją obecnością , najlepszego zawodnika rywali, Łukasza Koszarka. Mocno naciskany Koszarek był daleki od swoich najlepszych osiągnięć, a ponadto nasz kadrowicz dość szybko, bo pod koniec drugiej kwarty, miał już na koncie trzy przewinienia. Kolejne dwa popełnił dopiero w czwartej kwarcie, kiedy sam próbował się brać za krycie największego z przeciwników, J.P. Prince’a.

Nie byłoby pierwszej wygranej gospodarzy bez mocnego udziały najlepszych podkoszowych Turowa, Damian Kuliga i Filipa Dylewicza. Ten pierwszy czyli najlepszy zmiennik w całej lidze, chybił tylko  trzy rzuty z gry, zaliczając w końcówce meczu double-double z 20pkt i 10zb. O ile Kulig świetnie radził sobie po obu stronach parkietu, o tyle znany z większego zaangażowania w atak – Filip Dylewicz – swoimi wieloletnimi doświadczeniami z występów w finałach ligi wniósł tym razem 17pkt-5zb-6as. Dodatkowo popularny „Dylu” okazał się drugim strzelcem miejscowych w rzutach dystansowych, z trzema trafieniami. Turów na swoim parkiecie trafił 11 trójek przy 44% skuteczności, natomiast Stelmet zaliczył 7 podobnych trafień przy 35% wskaźniku.

Co można zarzucić Stelmetowi, to na pewno słabą postawę w obronie , nieumiejętność zatrzymania nie tylko ogromnych zapędów Prince’a, ale również kontr gospodarzy. Jeśli one nie wychodziły to akcja była ponawiana i dzięki skutecznym dograniom Prince’a czy Dylewicza swoje czyste pozycje znajdowali Damian Kulig oraz Łukasz Wiśniewski. Niestety obrona aktualnych Mistrzów Polski przypominała momentami ser szwajcarski, a słaba komunikacja między graczami i brak większego zaangażowania w defensywę pozwalała rywalom na znajdowanie wolnych miejsc (czy to pod koszem czy na obwodzie). Nawet próby uruchomienia w defensywie Marcina Sroki, Marcusa Ginyarda oraz Adama Hrycaniuka na niewiele się zdały. Najbardziej jednak chyba zawiódł oczekiwania fanów Christian Eyenga.

Kongijczyk nie tylko przegrał walkę twarzą w twarz z Princem, ale również nie wytrzymał emocji meczowych i wdał się w przepychankę słowną z Mikem Taylorem, za co obaj gracze zostali ukarani przewinieniami dyskwalifikującymi. Niestety bez spadającego za faule Eyengi oraz z mającym problemy z kolejnymi przewinieniami Koszarkiem, Stelmet był tylko tłem dla pędzącego po pierwsze zwycięstwo Turowa.

Przed drugim meczem: Stelmet musi poprawić swoją obronę, a zawodnicy Mihailo Uvalina muszą bardziej się angażować w poczynania defensywne, zwłaszcza na J.P. Prince’ie. Niewykluczone, że Uvalin częściej niż w pierwszym meczu będzie decydował się na krycie obroną strefową oraz częściej będzie rotował swoimi obrońcami przy najlepszym graczu Turowa (do pomocy Eyendze czy Ginyadowi ruszy Marcin Sroka). Z pewnością zielonogórzanie muszą poprawić grę na obwodzie, częściej i szybciej dzielić się piłką , a przede wszystkim lepiej wyregulować celowniki. Wydaje się, że również nie można zmuszać do gry na siłę , w nielubianych przez niego akcjach tyłem do kosza, Craiga Brackinsa. Być może lepiej nieco obniżyć skład, by dorównać Turowowi szybkością, wpuszczając na dłużej walecznego i przydatnego w obronie Srokę (Marcin też potrafi celnie przymierzyć na dystansie i zmusi rywala do wyjścia na obwód przez co automatycznie więcej miejsca dostanie Dragicević). Przed nami , w moim przekonaniu, najważniejszy mecz tych finałów i jeśli Turów go wygra to stanie w połowie drogi po historyczne i upragnione dla siebie złoto.

Skrót meczu #1:

Wynik: PGE Turów Zgorzelec – Stelmet Zielona Góra 100:88 (24:25, 30:23, 26:16, 20:24)

Punkty:

PGE Turów Zgorzelec: J.P. Prince 30, Damian Kulig 20, Filip Dylewicz 17, Łukasz Wiśniewski 11, Ivan Zigeranovic 6, Nemanja Jaramaz 5, Tony Taylor 5, Uros Nikolic 4, Michał Chyliński 2, Mike Taylor 0;

Stelmet Zielona Góra: Vladimir Dragicevic 14, Marcus Ginyard 12, Łukasz Koszarek 12, Christian Eyenga 12, Przemysław Zamojski 10, Kamil Chanas 8, Adam Hrycaniuk 7, Craig Brackins 7, Mantas Cesnauskis 2, Aaron Cel 2, Marcin Sroka 2.

Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw): 1-0 dla Turowa. Następny mecz w sobotę w Zgorzelcu (20:00, Polsat Sport News).

Pin It

3 komentarze/y

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.