Wzloty i upadki podczas półfinałów TBL 2013.

Za nami jeden mniej i drugi bardziej emocjonujący półfinał. Efektem wyników poszczególnych rywalizacji Stelmetu z AZS-em oraz Turowa z Anwilem będą kolejne historyczne wydarzenia w szeregach poszczególnych drużyn; i tak AZS Koszalin po raz pierwszy zagra o medal (brązowy), bowiem drużyna z Koszalina nigdy dotąd nie gościła w rywalizacji medalowej. Stelmet Zielona Góra zagra premierowy dla siebie finał i pierwsze w historii PLK mecze o złoto Mistrzostw Polski. Co ciekawe będzie to w trzecim sezonie po pierwszoligowym awansie. W końcu gracze Turowa Zgorzelec po raz piąty w swojej historii zagrają o złoty medal Mistrzostw Polski. Zespół Miodraga Rajkovića znów nie jest – w porównaniu do poprzednich występów z ery Saso Filipovskiego i Pawła Turkiewicza czy Jacka Winnickiego – faworytem rywalizacji o złoto. Faktem jest, że w ostatniej konfrontacji pomiędzy Stelmetem i Turowem, w szranki staną drużyny, które rozegrały najwięcej spotkań w całym koszykarskim sezonie, licząc występy w Europcup oraz lidze VTB. Można zatem rzec, że europejskie przetarcia opłaciły się, a drużyny przygotowały się w najlepsze do najważniejszego boju.

Teraz wszystko zależy od dyspozycji dnia danych graczy, strategi trenerskich w obu obozach oraz wykorzystywania (bądź nie) swoich przewag m.in. posiadania meczu więcej na swoim parkiecie i przy swojej publiczności. W sezonie zasadniczym podczas wszystkich konfrontacji Turowa ze Stelmetem mieliśmy remis 2-2 i po jednym zwycięstwie miały drużyny na parkiecie przeciwnika. Z kolei podczas potyczek AZS-Anwil byliśmy świadkami wygranych w hali rywala (1-1).

1/ Wzloty

Stelmet Zielona Góra – lepszej dyspozycji swojego zespołu nie mogli sobie wybrazić kibice z Winnego Grodu niż dominacja w każdym z trzech spotkań przeciwko AZS Koszalin. Nie licząc szaleńczych pogoni rywala w ostatnich minutach meczów w Zielonej Górze, zespół Mihailo Uvalina w pełni korzystał ze swoich przewag, zarówno na obwodzie jak i pod koszem, wyraźnie blokując poczynania ofensywne gorzej dysponowanych rywali. Ponadto znów o sobie dały znać wybitne jednostki Stelmetu jak choćby Quinton Hosley. Terminator pracował za dwóch i mocniej włączył się grę defensywną Stelmetu. W dalszej kolejności zaowocowała głębia składu, ale należy podkreślić, iż nawet zawodnicy drugiego planu jak Marcin Sroka, Kamil Chanas, Mantas Cesnauskis i Łukasz Seweryn mocno dołożyli się do historycznego awandu do finału PLK. Wydaje się, że europejskie przetarcia w Eurocup wychodzą na dobre podopiecznym serbskiego szkoleniowca, a sytuacja z Walterem Hodgem oraz zawieszeniem rozgrywającego podziałała moblizująco na zespół Stelmetu. Pocieszającym faktem jest również powrót do wysokiej formy schowanego gdzieś podczas szóstkowych gier Dejana Borovnjaka, ale i także coraz pewniejsza gra z kolegami Łukasza Koszarka. Jeśli trenerowi i zawodnikom uda utrzymać się wysoki poziom grania, również przy utrzymanej koncentracji to kibice z Zielonej Góry coraz bardziej realnie mogą myśleć o finałowym zwycięstwie i historycznym dla klubu złocie (a co za tym idzie występach w Eurolidze). Plan minimum Stelmetu został wykonany i teraz wystarczy tylko wykorzystać potencjał gwiazd by w pełni wykonać założenia sponsorów (którzy nie szczędzili w tym roku grosza na rozwój drużyny). Czy skok na tytuł się uda? Wg opinii większości graczy i trenerów PLK to zielonogórzanie są faworytami ostatniej w sezonie konfrontacji.

2/ Gdzieś pośrodku

Turów Zgorzelec – o ile Stelmet musi to Turów może wygrać. Dlaczego? W Zgorzelcu nie zainwestowano tak ogromnych pieniędzy jakie przeznaczono na zielonogórski klub w tym sezonie. Nie mamy w drużynie Miodraga Rajkovića wielkich gwiazd na miarę Łukasza Koszarka, Quintona Hosley’a i Waltera Hodge’a. Wracając jednak do półfinałowej rywalizacji z Anwilem, to wg mnie Turów – czterokrotny uczestnik finałów – złapał zadyszkę od drugiego meczu z drużyną z Włocławka. Wydaje się, że Milija Bogicević z w pełni zdrowym zespołem miał realne szanse na pokonanie zgorzelczan. O wyniku serii zadecydowały jednak kontuzje Przemysława Frasunkiewicza, Michała Sokołowskiego, ale przede wszystkim Krzysztofa Szubargi. Bez większej rotacji na polskich pozycjach z zespole Rottweilery nie były w stanie wyszarpać ostatniego meczu nr4, automatycznie przedłużającego szansę na awans do finału włocławian. Można też rzec, że o przyczynach porażki zespołu Bogicevića zadecydowały najprostsze elementy koszykarskiego rzemiosła – niecelne osobiste Szubargi i Sokołowskiego oraz nietrafiony wsad Tony’ego Weedena (ten gracz ogólnie powinien się zastanaowić nad wszystkimi swoimi występami czy błędnymi decyzjami rzutowymi z całego sezonu).
Turów to jednak drużyna wykorzystująca błędy rywala i na tym swoją strategię opiera Miodrag Rajković. Serb w swoich kolejnych play offs szuka stale przewag, a taką podczas pólfinałów był notujący bardzo wysoką – bo niemal 70% skuteczność – Ivan Opacak. Drugą z kolei przewagą najwyższej rozstawionej w tych play offs ekipie był podkoszowy Ivan Zigenarovic. Na Stelmet to może być za mało i trener 4-krotnych wicemistrzów Polski musi oczekiwać więcej od Davida Jacksona (skupi się na obronie Hosley’a bądź Hodge’a) , Aarona Cela (musi zdobywać więcej punktów by wyciągać z pomalowanego Olivera Stevića) oraz Russella Robinsona (jego pojedynki z zielonogórskimi rozgrywającymi powinny być osłodą serii; będzie miał sporo do udowodnienia). Powinien też zwrócić uwagę na wahania formy Dorde Micića czy Michała Chylińskiego oraz obniżkę formy Damiana Kuliga.
Atutem Turowa w dwóch poprzednich pojedynkach, z Polpharmą i Anwilem, była głębia składu i solidnejsza od rywali defensywa. Wg mnie ze Stelmetem już tych przewag ekipa Rajkovića nie będzie miała, bo zarówno obroną jak i wydłużoną ławką zmienników obie drużyny mogą się równać prezentowanymi możliwościami i potencjałem. Zwłaszcza w defensywie przeciwko AZS-owi Stelmet potwierdził , że europejskie lekcje, brane przy rosyjskich zespołach, wyraźnie zaprocentowały. Podsumowując; ciężko jest znaleźć wyraźne przewagi Turowa lub jakąś dominację, kiedy stawia się zgorzelczan obok Stelmetu. Nawet atut własnego parkietu może nie wystarczyć Turowowi.

Anwil Włocławek – zespół  Miliji Bogicevića pokazał sporo dobrego w rywalizacji ze zgorzelcką drużyną. Charakter, wola walki i ambicja, ale przede wszystkim do rangi lidera urósł Marcus Ginyard. Milija Bogicević mógł znów oglądać groźnego dla rywali Arvydasa Eitutaviciusa czy rzucającego z dystansu Rubena Boykina. Niestety ze składu wykruszył się Przemysław Frasunkiewicz, ale na mecze o brąz, w pełni sprawny, powinien być Krzysztof Szubarga. Zabraknąć może jednak Michała Sokołowskiego, który podczas ostatniego meczu z Turowem skęcił staw skokowy. Czym zatem może zaskoczyć rywala zespół z Włocławka?
Na pewno sporo włocławianom da pierwszy mecz przed własną publicznością. Anwil może też liczyć na przewagę przy pozycji numer trzy i na Marcusa Ginyarda. Na pewno też większą rotację pod samym koszem – Anwil ma Hajrića, Boykina, Jovanovića i jeśli trzeba to Bartosza, w konfrontacji z Harrisem, Leończykiem i mocno nie ogranym Bigusem. Jest też doświadczenie, lepiej reagującego w play offs trenera Bogicevića, który w przeszłości wygrywał już z Polpharmą (i Tonym Weedenem) mecze o brąz Mistrzostw Polski. Wydaje się, że po słabym początku sezonu, za kadencji Dainiusa Adomaitisa, gracze z Włocławka brąz Mistrzostw Polski wzięliby przed miesiącami w ciemno. Czy lada dzień wykorzystają swoją szansą i zdobędą trzeci brązowy medal oraz 12. medal w historii klubu i występów w PLK?

3/ Upadki

3d man surfing on red arrow  stock photographyAZS Koszalin – od euforii do smutku przeszli w dwóch kolejnych rundach zawodnicy Zorana Sretenovića. Kiedy nam się wydawało, że sukces jakim był awans do półfinału, pokrzepi Akademików to nagle okazało się, że zespołowi zabrakło sił (czy to efekt słabego przedsezonowego przygotowania a może wychodzą nie do końca przemyślane zmiany w składzie – np. Ciągle brakuje AZS-owi odpowiedniego kreatora gry). Totalnym zaskoczeniem dla fanów AZS okazał się ostatni mecz w serii ze Stelmetem, zwłaszcza, że większość miejscowych kibiców liczyła na zmniejszenie strat i mecz numer 4. Tak się jednak nie stało, bowiem ani Sek Henry (pilnowany przez Quintona Hosley’a) ani Łukasz Wiśniewski (w trzecim meczu grał z urazem) nie stanęli do roli lidera zespołu. Praktycznie też nie ogrywany był Darrell Harris, który bez podań nie istniał, a kiedy dostał piłkę do koledzy praktycznie nie umożliwiali mu staniem na obwodzie, podejmowanie akcji jeden na jednego. AZS by awansować do finału grał zbyt statycznie oraz można było odnieść wrażenie, że nie był tak zaangażowany w obronę jak to miało miejsce podczas spotkań z Treflem. Większość upatruje przyczyn porażki w niskiej rotacji składem przez Zorana Sretenovića (czy też brak co najmniej dwóch wartościowych graczy, w tym klasycznego rozgrywającego i wysokiego podkoszowego zdolnego bardziej do gry na wysokim skrzydle niż Rob Jones) oraz tłumaczy rozmiary jej opadnięciem z sił AZS-iaków. Wydaje się też, iż przy konfrontacji z przetrzebionym kontuzjami Anwilem potencjały obu ekip mogą się równać. Akademicy stają też przed pierwszą w ich historii występów szansą na medal Mistrzostw Polski. Motywacji zatem nie powinno zabraknąć podopiecznym Zorana Sretenovića.

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.