Efekt Saso zadziałał, Stelmet znów Mistrzem Polski

Stel-TurKilka miesięcy temu , kiedy Saso Filipovski obejmował posadę trenera Stelmetu Zielona Góra sporo osób znających styl i system pracy słoweńskiego szkoleniowca oraz pamiętający jego poprzednie lata pracy z Turowem Zgorzelec, przepowiadało sukces. W tym samym czasie w Zgorzelcu rozgrywano pierwszy euroligowy sezon, który z każdym kolejnym miesiącem odbijał się czkawką przygranicznej ekipie. Z jednej strony, w Zielonej Górze, poddano się etosowi pracy, zawierzono szkoleniowcowi z planem, wymieniano zawodników i uparcie dążono do celu. Z drugiej strony, w Zgorzelcu, złapano zadyszkę i kryzys formy, na moment tracono pierwsze miejsce w tabeli PLK i przegrywano mecze z niżej notowanymi rywalami oraz też zmieniano zawodników. Nie obyło się bez kar dla graczy od PLK. Obie ekipy łączono z problemami finansowymi i nieuregulowanymi na czas płatnościami względem graczy.Im sezon dłuższy, tym więcej doniesień z obu obozów (mitów, plotek, faktów ?).

W obu drużynach oglądaliśmy przez cały sezon sporą grupę utalentowanych zawodników, którzy na pewnych etapach swojej kariery pukali do bram NBA lub mieli nawet okazję w niej grać (Mardy Collins, Chris Wright, Olek Czyż czy Steve Burtt i Quinton Hosley). Większość z nich wyrastało na czołowe gwiazdy ligi, które w końcu miały doprowadzić swój zespół do upragnionego Mistrzostwa Polski. W jednej i drugiej oglądaliśmy lepsze i gorsze spotkania polskich kadrowiczów, budujących formę na Eurobasket 2015 (Łukasz Koszarek, Przemysław Zamojski, Adam Hrycaniuk, Aaron Cel oraz Damian Kulig, Michał Chyliński czy Olek Czyż). Ich forma lub dyspozycja danego dnia pozostawiały wiele do życzenia przeciętnemu – internetowemu – Kowalskiemu. Ostatecznie jednak , większość z nich stawiła się w najlepszej formie na finałach Tauron Basket Ligi. Było , co oglądać!

Finałach, które znów miały (i mam nadzieję, że to zrobiły) przyciągnąć przed telewizory lub komputery nowych kibiców koszykówki. Sam opiekun reprezentacji Mike Taylor, podkreślił, iż poziom play off był wysoki, a on sam zebrał sporo materiału, dzięki któremu posłuży się w przygotowaniach kadry na najważniejszy występ od 2 lat. Sporo kibiców zyskiwali znów Amerykanie, popisujący się nie tylko wsadami, ale również imponującą walką czy zaangażowaniem w obronę. Praktycznie, finały ułożyły się po myśli Stelmetu, wg systemu i planu gry Saso Filipovskiego, motywującego swoich podopiecznych do ogromnego zaangażowania na treningach, do długich treningów oraz wiary graczy w jego trenerską wizję czyli najpierw zespół , potem ja (część z Was z pewnością oglądała i słuchała wywiad pomeczowy z Łukaszem Koszarkiem, którego kilka lat temu nie faworyzował ten sam trener. Jednak Łukasz się zmienił). Jak wspomniałem wyżej , łatwo nie było, bo występy na europejskich parkietach, jednemu i drugiemu klubowi, sporo z kieszeni zabrały…

Filipovski w końcu znalazł szczęście i sukces (pracował w Rosji, we Włoszech i najdłużej w Słowenii). To, czego nie dokonał w trzy lata pracy w Zgorzelcu (choć wejście do Final Eight Eurocup to było nielada wydarzenie dla polskiego klubu z małego miasta) , zwieńczył złotym medalem w nowym dla siebie mieście. W Zielonej Górze, gdzie fani i działacze byli i są poniekąd rozpieszczeni po latach świetnej pracy paru solidnych trenerów, przy świetnych wynikach kilku uznanych zawodników (Dragicevic, Stevic, Borovnjak, Hodge oni wszyscy tworzyli ciągle świeżą historię). Słoweniec wtopił się w nowe otoczenie, zyskał szacunek, odbudował pozycję i jakość drużyny, w końcu wyrwał złoty medal swojej byłej drużynie. Pobił ją w czterech kolejnych meczach, począwszy od stanu 0-2. Historia dla niego nie zatoczyła koła (prowadził z Asseco Prokomem 2-0, ale przegrał 3-4), odmienił ją, z korzyścią dla siebie (poza Słowenią nie zdobywał wielkich tryumfów). Znów okazał się wielkim strategiem (przy wielkiej pomocy Artura Gronka), świetnym analitykiem, motywatorem oraz psychologiem (pracować z charakternymi Amerykanami czy gwiazdami polskiej reprezentacji to nielada wyzwanie). Saso podołał, choć i w przeszłości również wykazywał podobne zdolności.

Podsumowując wszystkie plusy Stelmetu; nie można zapomnieć o charakterze, ambicji, woli walki oraz nieustępliwości. W tych wszystkich aspektach lepsi okazali się zawodnicy z Winnego Grodu. Łukasz Koszarek zakończył serię z prawie z triple-double (zabrakło jednej zbiórki). Zdominował grę i nauczył prowadzenia jej Tony’ego Taylora (gracza, który błyszczał na początku sezonu). Wysłał informację do fanów PLK oraz naszej kadry „na co nam AJ Slaughter?”. Przemysław Zamojski odzyskał skuteczność i chyba jednak najważniejsze – wiarę we własne możliwości , trafiając ważne rzuty w meczu #5 (kluczowym dla losów serii; Filipovski kapitalnie rozrysował zagrywkę pod niego). Aaron Cel mógł spać spokojnie po meczu #3 , w którym piłka już mu nie uciekała z ręki, a on serią rzutów z dystansu odzyskał spokój i wygrał mecz dla Stelmetu. Fani mu wybaczyli kiks… Quinton Hosley jak na prawdziwego lidera przystało był „alfą i omegą” defensywy Filipovskiego, ale także nie wahał się oddawać , trafiać ważnych rzutów (jak choćby tych z ostatniego meczu serii, budujących przewagę). Zasłużenie tytuł MVP finałów powędrował na ręce Amerykanina. Adam Hrycaniuk wykonał sporą pracę w obronie, nie tylko zastawiając własny kosz przy zbiórkach, ale również skutecznie zniechęcając Damiana Kuliga do podejmowania skutecznych decyzji rzutowych. Równie dobrze, obrzydzanie atakowania kosza przeciwnikom dokonywał – wyśmiewany na forach przez 3/4 swojego pobytu w Polsce – Jure Lalić. Chorwat od pamiętnego wsadu piłki do kosza z meczu #5 przestał spełniać rolę niedocenianego koszykarza. Stał się ostoją twardej gry Mistrzów Polski. Nie można zapomnieć o przebudzeniu Chevona Troutmana, który po poza boiskowej wpadce, musiał i zapracował na szacunek oraz minuty u trenera Filipovskiego. Odmieniony, tryskający energią w obronie, trafiający z dystansu Troutman będzie śnił się fanom Turowa przez kolejne kilka nocy. Filipovski wydłużył rotację do tego stopnia, iż przypomniał sobie o trafiającym z dystansu Kamilu Chanasie. Jednak wypada ściągnąć „czapkę z głowy”, kiedy przeanalizujemy sprawę Russella Robinsona. Saso zaufał i wyciągnął rękę do Amerykanina, wierząc w jego umiejętności. Ex gracz Turowa najpierw nie znalazł uznania w oczach Mihailo Uvalina, by za kilka miesięcy stać się czołową postacią serii o Mistrzostwo Polski. Russell trafiał ważne trójki, ciągnął zespół w trudnych momentach (przypomnijmy sobie pierwsze starcie, w sezonie zasadniczym, tzw. przedsmak wydarzeń finałowych) , wspierał Łukasza Koszarka i jak większość graczy Stelmetu – harował w obronie – w drodze po medal. Bez energii Robinsona Stelmet nie zdobyłby drugiego MP.

Stelmet w ostatnich latach czterokrotnie zdobywał medale Mistrzostw Polski. Rozpoczął swoją wędrówkę od brązu, następnie zaatakował skutecznie złoto, by je po roku oddać i stracić na rzecz Turowa, ale w końcu by po raz drugi w historii klubu sięgnąć po Mistrzowski Tytuł. O planach na przyszłość na razie nie będziemy pisać, choć wiadomo, że kluczem do kolejnych negocjacji będzie właśnie osoba trenera.

GRATULACJE i POWODZENIA!

P.S. poniżej link do artykułu z pierwszego tygodnia pracy słoweńskiego szkoleniowca w Zielonej Górze.

KLIK

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.