Z piekła do nieba – Stelmet lepszy w hicie TBL

Niesamowite widowisko czekało na wszystkich , którzy zdecydowali się obejrzeć dzisiejszy pojedynek w Zielonej Górze. Turów od początku spotkania dyktował warunki i narzucił gospodarzom swój styl gry, ale okazało się, ze nie wystarczyło to żeby złamać Stelmet, który w drugiej połowie podniósł się i dokonał wręcz rzeczy niemożliwej – odrobił ponad 15 punktową stratę do rywali. MVP spotkania zdecydowanie Russell Robinson, który w końcówce do spółki z Łukaszem Koszarkiem zabił Turów ich własną bronią – grą z szybkiego ataku i wykorzystywaniem podstawowych błędów rywali. Zielonogórzanie pokonali podopiecznych trenera Rajkovicia 78-70 i chyba wszyscy już zacierają ręce na myśl o spotkaniu obu zespołów w Playoffs.

Początek spotkania to prywatny pojedynek pomiędzy Filipem Dylewiczem i Aaronem Celem. Najpierw dwukrotnie sprzed nosa byłego klubowego kolegi trafił ubiegłoroczny MVP finałów, a chwilę później skrzydłowy Stelmetu odpłacił mu 8 oczkami z rzędu i były to jedyne punkty zielonogórzan w pierwszych minutach tego meczu. Gra toczyła się kosz za kosz jednak tylko przez początkową fazę pierwszej ćwiartki, bo jej końcówka to już popis gry Mistrzów Polski. Trzy trójki z rzędu Mardy’ego Collinsa i bardzo dobra defensywa Turowa sprawiły, że goście po 10 minutach gry prowadzili 28-17 i wyglądali niesamowicie pewnie i dojrzale.

Trener Filipovski mądrze wykorzystał fakt, że rywale grają bez klasycznego centra i wpuścił na plac Daniela Johnsona, który popisał się trzema celnymi akcjami i tak naprawdę w pojedynkę utrzymywał Stelmet w grze. Na boisku pojawili się obaj dzisiejsi debiutanci – Russell Robinson oraz Olek Czyż i wśród kibiców czuć było podekscytowanie. Kiedy wydawało się, że gospodarze pójdą za ciosem i zniwelują przewagę gości, do roboty wziął się Damian Kulig i po jego akcji 2+1 oraz celnej trójce, Turów znowu wyszedł na dwucyfrowe prowadzenie. Chwilę później Czyż udowodnił wszystkim dlaczego chodzi za nim opinia efektywnego skoczka i zaprosił na plakat Adama Hrycaniuka, a przewaga podopiecznych Miodraga Rajkovicia urosła do 13 punktów. W końcówce skutecznie jeszcze ze szczelną obroną gości walczył Przemysław Zamojski, ale nawet jego siedem oczek nie pomogło gospodarzom zbytnio doskoczyć do Turowa. Do przerwy to Turów prowadził w Zielonej Górze 49-38.

Po powrocie na parkiet obie drużyny zacieśniły szyki obronne i pierwsze trzy minuty upłynęły nam pod kątem skutecznej defensywy, ale także i gry siłowej chociażby Adama Hrycaniuka. Zza łuku trafił Aaron Cel i znowu wydawało się, że to może być moment w którym gospodarze zaczną swój serial punktowy, ale szybko te plany zniszczył tercet Collins-Jaramaz-Dylewicz, którzy wykorzystali bardzo słaby powrót do obrony Stelmetu i trener Filipovski musiał prosić o przerwę na żądanie, bo Turów kolejny raz uciekł na dystans 14 oczek. Ten mały pożar skutecznie starali się ugasić Zamojski i Koszarek, ale za każdym razem Mistrzowie Polski nie pozwalali gospodarzom na zmniejszenie straty do mniej niż 8 punktów. W ostatniej akcji bliski celu był jeszcze Maciej Kucharek i jego rzut z połowy, ale ostatecznie piłka nie znalazła drogi do kosza i Turów przed decydującą kwartą prowadził 62-54, ale nie można było powiedzieć, że zwycięstwo mają już praktycznie zapewnione.

Ostatnia ćwiartka nie rozpoczęła się dobrze dla Adama Hrycaniuka, który spadł na nogę Damiana Kuliga i ze skręconą kostką musiał opuścić parkiet przy pomocy fizjoterapeutów. Chwilę później niesamowitą czapę Robinsonowi założył Kulig, ale mimo jego świetnej postawy w obronie (5 przechwytów, 3 bloki) Stelmet był w stanie zmniejszyć stratę do 1 oczka i to spotkanie praktycznie zaczynało nam się na nowo. Zgorzelczanie zaczęli mieć niemałe problemy z defensywą rywali, czego pokłosiem były pierwsze 3 minuty tej kwarty bez żadnego celnego rzutu z ich strony. O czas prosić musiał Rajković, a po nim kolejny raz swoją siłą i dynamiką popisał się Olek Czyż zaliczając akcję 2+1. Nie było jednak czasu na zbyt duży zachwyt, bo Russell Robinson kapitalnie wykorzystywał gapiostwo Mistrzów Polski i po jego czterech punktach z szybkiego ataku, w połowie 4 kwarty mieliśmy remis po 67.

W kluczowym momencie odblokował się Łukasz Koszarek i dzięki jego celnej trójce Stelmet wyszedł na pierwsze, od ponad 30 minut, prowadzenie w tym spotkaniu. Kompletnie stanął w ataku Turów, a gospodarze zabijali ich ich własną bronią – ułożoną grą z szybkiego ataku. Piękny blok na Czyżu zaliczył Quinton Hosley, a potem dołożył oczko z linii rzutów wolnych. Po raz piąty faulował Aaron Cel i trener Filipovski musiał w końcówce grać w ustawieniu z Troutmanem na pozycji centra. Zgorzelczanie nie wytrzymali jednak presji w ostatnich minutach i najpierw rzutów wolnych nie trafił Kulig, a potem dwukrotnie Mistrzowie Polski nie potrafili pokonać defensywy Stelmetu i stało się jasne, że Robinson i spółka nie wypuszczą już tego zwycięstwa z rąk. Zielonogórzanie wygrali ostatecznie 78-70 po tym jak Russell Robinson praktycznie równo z syreną trafił za trzy i przeszli drogę z piekła do nieba w tym spotkaniu.

 

Stelmet Zielona Góra – PGE Turów Zgorzelec 78-70
(17-28, 21-21, 16-13, 24-8)

Stelmet: Koszarek 19, Robinson 14, Zamojski 13, Cel 11, Hrycaniuk 8, Johnson 6, Troutman 4

Turów: Collins 22, Kulig 14, Dylewicz 11, Chyliński 8, Czyż 7, Taylor 5, Jaramaz 3

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.