Będzie piąty mecz Anwilu ze Stelmetem

Autor: Mac

Półfinałowa seria ze Stelmetem Zielona Góra będzie wspominana latami. Obydwie ekipy tworzą fascynujące widowisko. W czwartym meczu Anwil po latach odczarował Halę CRS i wszystko rozstrzygnie się w piątym spotkaniu. Nie brakowało jednak emocji do ostatnich sekund. Kontrolowaliśmy spotkanie przez większość czasu, ale Stelmet pokazał charakter i dopiero w samej końcówce przypieczętowaliśmy wygraną. Piękna historia!

Anwil kolejny raz stanął na wysokości zadania. Porażka w trzecim spotkaniunie załamała naszych koszykarzy. Podopieczni Igora Milicicia cały czas wierzyli, że są w stanie ukłuć Mistrza Polski na ich terenie.

Nasz zespół od samego początku spotkania był niezwykle skoncentrowany. Graliśmy bardzo zespołowo i ponownie nie odpuszczaliśmy nawet fragmentu parkietu. Była walka na całego. Odpowiednie skupienie pozwoliło wykluczyć zbyt dużą ilość zupełnie niewymuszonych strat. Na dodatek poprawiliśmy skuteczność przy rzutach z obwodu. Czuliśmy moc swojej „trójki”, więc w pełni to wykorzystywaliśmy.

Taka postawa pozwoliła Anwilowi kontrolować spotkanie przez znaczną jego część. Już na przerwę schodziliśmy, mając 17 punktów więcej od rywala (34:51), a w III kwarcie wyszliśmy nawet na +20 (39:59). Przewaga mogła wydawać się spokojna, ale naprzeciwko nas stoi mocna i charakterna ekipa. Trener Andrej Urlep nie należy do typów, którzy odpuszczają. Jego drużyna nie zwiesiła głów, tylko zacisnęła zęby. Nawet nie wiem jak, ale anwilowska przewaga stopniowo topniała.

Bardzo duża w tym zasługa Łukasza Koszarka. Nasz były zawodnik wcieli się w rolę typowego egzekutora. Momentami grał jak natchniony. Dawno nie widziałem Koszarka w takiej formie ofensywnej. Zdobył w tym meczu 29 punktów na skuteczności 8/11 z gry. Co by o nim nie myśleć, to „czapki z głów”.

Nasza przewaga cały czas topniała, ale po dwóch trójkach z kosmosu, które odpalił Kamil Łączyński, myślałem, że jest już po meczu. Na zegarze pozostawało 2,5 minuty do końca IV kwarty, a my prowadziliśmy 71:86. Ta przewaga wydawała mi się już naprawdę bezpieczna. Stelmet jednak zweryfikował moje poczucie bezpieczeństwa. Grali szybko, agresywnie i nie mieli zamiaru odpuszczać do ostatniej kropli potu. Bardzo dobrze wykorzystywali nasz wyczerpany limit fauli i pewnie rzucali rzuty wolne.

Przewaga topniał, topniała aż wreszcie całkowicie stopniała. Za trzy na miarę remisu trafił nie kto inny jak Vladimir Dragicević. Czarnogórzec nękał nas przez cały mecz (16 pkt i 8 zb). On jest jak maszyna. Potrafi zadać cios w sytuacji, która wydaje się opanowana. Świetny koszykarz. Nie spodziewałem się jednak, że to właśnie Dragicević zdobędzie punkty z dystansu na wagę remisu w samej końcówce. W sezonie 2013/2014 ten podkoszowy próbował jeszcze swoich sił na dystansie, ale od kiedy wrócił do PLK, to raczej wyłączył ten element z wachlarza swoich zagrań.

W ostatnich dwóch sezonach notuje łącznie 1/6 za trzy. Komu musiał wcisnąć tą jedną, jedyną „trójeczkę”? Oczywiście Anwilowi w samej końcówce czwartego meczu półfinałowego. Dragicević został przez nas w tej akcji odpuszczony, bo ważniejsze dla nas wydawało się upilnowanie Jamesa Florence’a. Nic dziwnego, bo Amerykanin dał nam się ostatnio we znaki. Tymczasem ważny rzut padł z nieoczekiwanej strony i zrobiło się nerwowo…

Stelmet wyrównał na jakieś 24 sekundy przed końcem i szczerze mówiąc, strach zagościł w moim sercu. Mistrzowie Polski byli na fali i obawiałem się, że Anwil nie wytrzyma trudów ewentualnej dogrywki. Na szczęście wszystko zakończyło się po czwartej kwarcie. Decydującą akcję rozegraliśmy bardzo sprytnie i cierpliwie. Ivan Almeida wytrzymał presję i trafił pierwszego wolnego, a drugiego celowo przestrzelił. Głośno odetchnąłem, a mój organizm był targany wielkim szczęściem i emocjami, które chyba już nie odpuszczą aż do końca sezonu.

Wspomniałem o MVP sezonu regularnego, więc czas rozwinąć wątek. „El Condor” jest chyba najczęściej ocenianym i komentowanym zawodnikiem tej serii. Podczas tego ostatniego spotkania chyba poukładał sobie kilka spraw w głowie i grał tak, jak od niego oczekuję. Nie forsował gry pod siebie i był naprawdę efektywny. Dał dużo naszej drużynie. Wreszcie bardzo pewnie czuł się w rzutach dystansowych i zanotował świetne 5/8. Takiego Ivana właśnie potrzebujemy. Był prowokowany, ale utrzymał nerwy na wodzy. Nie dał wyprowadzić się z równowagi. Zagrał jak prawdziwy MVP. Znowu wręcz chciałem, aby w ważnych momentach piłka trafiała do jego rąk.

„Play-Off to czas weteranów”. Stare koszykarskie porzekadło, które potwierdza Quinton Hosley. Amerykanin rozegrał kolejny bardzo dobry mecz. Jestem naprawdę pod wrażeniem jak „Pan Q” zachowuje spokój i opanowanie w każdej sytuacji. Potrafi bardzo mądrze operować piłka. Widać, że nadeszły czasy większego skupienia z jego strony. Kolejny raz potwierdził to dobrą grą w ataku. Tym razem zdobył 12 punktów na skuteczności 3/6 z gry.

Nie zawiedli również nasi czołowi wojownicy, czyli Josip Sobin i Kamil Łączyński. Chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, ile oni poświęcenia zostawiają na parkiecie. Tacy gracze zyskują szacunek kibiców na lata. „Łączka” przez ten swój wojowniczy charakter często ma problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy, ale tym razem był niezwykle opanowany. Bardzo pewnie rozgrywał piłkę. Efektem jego dobrej gry było double-double na poziomie 11 punktów i 10 asyst. Potrafił nawet walczyć na deskach no i te jego magiczne trójki. Zaangażowanie 100% i o to chodzi!

Podoba mi się również jak przeciwko Stelmetowi gra Michał Nowakowski. Nie ma przesadnego szacunku do bardziej doświadczonych rywali i jak tylko pojawi się cień szansy, to szuka możliwości do zdobywania punktów. Podczas tych dwóch spotkań w Zielonej Górze jego wskaźnik +/- był najwyższy z całego naszego zespołu. Niestety ma spore problemy z łapaniem fauli. Boris Savović ma świadomość jego braków w defensywie i bardzo sprytnie na tym korzysta.

Co ciekawe, kolejny raz mieliśmy problemy na linii rzutów wolnych. Rzucaliśmy na skuteczności 13/23 (56,5%), a Stelmet miał 24/29 (82,8%). To są te małe punkciki, których może brakować podczas wyrównanych końcówek. Naszym jedynym pewniakiem na linii był… Josip Sobin. Chorwat zanotował w tym elemencie 1/1. Wielki szacunek dla Josipa za to, jak poprawił osobiste w decydującej części sezonu. Najlepsze jest jednak to, że jak słabo nam idzie w rzutach wolnych to wygrywamy mecze ;). Ciekawe jak będzie w piątym spotkaniu tej serii…

Już w poniedziałek nastąpi decydujące starcie w tej konfrontacji. „Być albo nie być” dla obydwu zespołów. Wszystkie bilety wyprzedały się dosłownie w kilkanaście minut, więc wiadomo, że na trybunach Hali Mistrzów rozpęta się piekło. To będzie najważniejszy mecz Anwilu od 8 lat. Dotychczasowe mecze tej serii pokazały, że wszystko jest możliwe, dlatego oceniam szansy obydwu ekip na 50%.

Mam nadzieję, że nie przygniecie nas ta cała presja. Ważne jest również, żeby utrzymać pełną koncentrację. Stelmet na pewno będzie starał się wyprowadzić nas z równowagi, bo wie, że wtedy może całkowicie przejąć mecz. Nie możemy dać się ponieść emocjom. Oczywiście ważne jest również wyzbycie się niewymuszonych strat, które podcinają Anwilowi skrzydła, oraz utrzymanie wysokiej skuteczności. Stelmet to naprawdę mocna ekipa, gdzie w każdym meczu może odpalić inny zawodnik. Nasza defensywa musi być bardzo czujna, a Igor Milicić musi szybko reagować na wydarzenia. To będzie prawdziwa wojna, gdzie żadna ze stron nie odpuści. Zapewne nie obejdzie się bez mocnych fauli czy techników. Musimy to wytrzymać! Na takie spotkanie czekaliśmy latami, więc wierzę, że wykorzystamy wielką szansę!

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.