Gortat chce grać w reprezentacji.

Wywiad z polskim jedynakiem w NBA.

Marcin Gortat i jego Phoenix Suns stają przed szansą awansu do play off ligi NBA. Polski koszykarz opowiada o decydujących meczach sezonu, swoich wzlotach i upadkach oraz pożytkach z gry u boku Steve’a Nasha. Podkreśla też, że chce występować w reprezentacji.

PAP: Po wygranej z Portland Trail Blazers, pana zespół awansował na ósme miejsce w tabeli Konferencji Zachodniej. Utrzymacie je i zagracie w play off?

Marcin Gortat: To pytanie do wróżki. Nie mam kryształowej kuli i wiem to samo, co wszyscy kibice. Jeżeli wygramy kolejne spotkania, szczególnie to z Denver Nuggets, utrzymamy się na premiowanej pozycji. Bardzo istotne jest również, żeby Houston Rockets, nasi najgroźniejsi rywale, potknęli się raz a najlepiej dwa. Wtedy dopuszczalna będzie również nasza porażka, a czekają nas bardzo silni rywale, jak Oklahoma City Thunder, Los Angeles Clippers czy San Antonio Spurs. Jestem przekonany, że każdy z zawodników Suns da z siebie wszystko, żeby utrzymać miejsce w ósemce, bo gra w play off NBA to marzenie każdego koszykarza.

PAP: Był pan jednym z bohaterów zespołu w poniedziałkowym meczu. 20 punktów i 10 zbiórek to już 29. double-double w tym sezonie. W czterech poprzednich miał pan ich w sumie 30. Forma przyszła w odpowiednim momencie.

M.G.: Mogę powiedzieć, że w pierwszych 30-40 spotkaniach byłem liderem zespołu. W kilku kolejnych zagrałem jednak poniżej oczekiwań. Cieszę się, że w ostatnich meczach zaczynam wracać do swojego dobrego poziomu. Muszę złapać rytm, w którym regularnie, mecz w mecz, będę miał takie osiągnięcia, bo ostatnio różnie z tym bywało. Rozegrałem dobre spotkanie przeciwko Houston, potem był totalny niewypał w San Antonio, teraz znów dobry mecz z Portland. Mam nadzieję, że w kolejnym pomogę zespołowi odnieść zwycięstwo. Ważne, że w zespole coraz więcej zawodników zdobywa punkty i dostaje od trenera minuty na boisku.

PAP: Zastanawiająca była pana słaba gra przeciwko Spurs. Weteran Tim Duncan, którego pan pilnował, zdobył 19 punktów, pan trafił tylko jeden z siedmiu rzutów z gry.

M.G.: Po tamtym meczu prezydent klubu wprost mi powiedział, że nie będzie zwycięstw zespołu, jeśli ja nie będę grał na swoim poziomie. Podkreślił, że spoczywa na mnie duża odpowiedzialność, bo jeżeli center nie zdobywa punktów ani nie walczy skutecznie o zbiórki, to zespół nie wygrywa. Byłem bardzo załamany, bo przed spotkaniem czułem się bardzo dobrze, na rozgrzewce rzuty wpadały niczym mistrzowi świata, a jak przyszło co do czego, piłka wytaczała się z obręczy, psułem kolejne próby w ataku. Trener widział, że to nie jest mój dzień i w końcu zdjął mnie z boiska.

PAP: Ostatni mecz Suns w USA Airways Center obejrzał ambasador RP w USA Robert Kupiecki. Była okazja do rozmowy?

M.G.: Z panem ambasadorem spotkałem się już rok wcześniej, gdy wręczał mi nagrodę ministra Radosława Sikorskiego za reprezentowanie Polski poza granicami kraju. Pan ambasador to miły i życzliwy człowiek. Obiecał mi pomoc w sprawach wiz dla mojej rodziny. Mimo tego że jestem zawodnikiem NBA, nie wszyscy z moich krewnych łatwo je otrzymują. Wczoraj przyjechał do Phoenix, by otworzyć tu honorowy konsulat. Przy okazji wpadł na nasz mecz. Ciekawe, że trzeci raz oglądał Suns w akcji i zawsze drużyna wygrywała. Chyba powinien zostać tu na dłużej.

PAP: Wciąż walczycie o play off, ale czego zabrakło drużynie, żeby już teraz, jak kilka innych zespołów, być pewnym gry w fazie pucharowej?

M.G.: Zgrania, ale też właściwego przygotowania. Drużyna straciła na lokaucie w NBA, chociaż ja osobiście na tym zyskałem. Trenowałem przez całe wakacje na pełnych obrotach i kiedy sezon wystartował, byłem najlepiej przygotowany. Wielu z kolegów nie spodziewało się, że sezon się rozpocznie i musieli odrabiać zaległości. Teraz drużyna rozkręca się, bo zawodnicy mający problemy na początku sezonu wreszcie doszli do formy.

PAP: W środę gracie z Oklahoma City Thunder. Na początku marca w meczu z tym zespołem ustanowił pan swój rekord kariery w NBA, zdobywając 28 punktów. Może być jeszcze lepiej?

M.G.: Pewnie, że tak. W tamtym meczu spudłowałem przecież mnóstwo rzutów, które zwykle trafiam. Dlatego myślę, że nie ma konkretnej bariery, której nie mógłbym przekroczyć. Zwłaszcza, że gram w jednym zespole ze Steve’em Nashem i kolegami, którzy dogrywają do wysokiego zawodnika dużo piłek, dając mu szanse na oddawanie wielu rzutów. Bariera 30 punktów jest do złamania w każdym spotkaniu.

PAP: Wzorowo współpracuje pan na boisku z Nashem, na czym korzystacie obydwaj. On jest jednym z najlepiej podających w lidze, pan poprawia swoje rekordy punktowe i jest trzecim zawodnikiem NBA pod względem skuteczności rzutów z gry. Co będzie jednak, gdy 38-letniego Kanadyjczyka zabraknie w zespole?

M.G.: Wtedy będę zdobywał punkty samodzielnie albo po podaniach od innych kolegów. Wiem, że dzisiaj ludzie mówią, że gram tak dobrze, bo jest obok mnie Steve. Gdy jego zabraknie, ktoś go zastąpi. Nie zapominajmy, że jestem środkowym i zawsze będę musiał od kogoś dostać podanie. Każdy gracz na tej pozycji jest zdany na partnerów. Z drugiej strony, posiadając zawodnika takiego formatu jak Nash, byłoby głupotą nie wykorzystać jego umiejętności – podań i możliwości w akcjach dwójkowych. Trudno wymyślać coś innego, gdy one się udają. Jeśli dojdzie do sytuacji, że Steve’a zabraknie, wtedy będę dostawał więcej piłek w sytuacjach nakazujących grę tyłem do kosza. Będzie okazja udowodnienia, że potrafię samodzielnie zdobywać punkty.

PAP: Podpisze się pan pod stwierdzeniem, że w tym sezonie ostatni raz zabrakło Marcina Gortata w Meczu Gwiazd NBA?

M.G.: Trudno powiedzieć. Wiem, że dyskutowano, czy zasłużyłem na udział w tym wydarzeniu, czy nie. Teraz mówi się, że będę grał za rok. Tak naprawdę udział w Meczu Gwiazd nie jest moim priorytetem ani największym wyzwaniem. W nowym sezonie chcę postawić kolejny krok do przodu. Zacząłem grać na dobrym poziomie i chciałbym to kontynuować. Najważniejsze to stale pokazywać, że jest się wartościowym zawodnikiem.

PAP: Jakie na dziś są pana plany co do gry w reprezentacji Polski?

M.G.: Chciałbym grać. Oczywiście, jeśli dostanę powołanie. Po ubiegłorocznych mistrzostwach Europy odwiedzili mnie tu w Stanach przedstawiciele PZKosz. Wtedy było za wcześnie, żeby wiążąco się wypowiadać. Nie potrafiłem powiedzieć, co będzie za dziesięć miesięcy. Dziś zapewniam, że chcę grać w reprezentacji. W jakiej fazie przygotowań do niej dołączę, tego jeszcze nie wiem.

PAP: ŁKS Łódź z braku sponsorów zamierza wycofać drużynę koszykarzy z Tauron Basket Ligi. W pewnym momencie pan bardzo wspierał ten zespół. Namawiał zawodników, na przykład Krzysztofa Sulimę, żeby w nim grali. Co pan mu teraz powie, gdy drużyna upada?

M.G.: Myślę, że Krzysiek jest na tyle inteligentnym i dobrym graczem, że znajdzie sobie pracę czy to w polskiej lidze, czy nawet za granicą. Na początku wspomogłem trochę zespół ŁKS finansowo, ale tak naprawdę o niczym w nim nie decydowałem ani nie pełniłem żadnej funkcji. Z perspektywy czasu żałuje się pewnych posunięć.

PAP: Niedawno został pan twarzą sportowej akcji Disney XD „Mierz wysoko”. Zawodowemu graczowi NBA wystarcza czasu na pozaboiskową aktywność?

M.G.: Zaangażowałem się w to przedsięwzięcie, bo Disney HD jest bardzo mocno związana z dziećmi, tak jak projekty naszej fundacji MG13 – campy dla młodych adeptów, różnego rodzaju turnieje i festiwale koszykarskie. Nadarzyła się okazja, żeby połączyć nasze siły i zorganizować akcję inspirującą młodzież do podejmowania nowych wyzwań i rozwijania pasji. Główną nagrodą będzie wyjazd do Stanów i możliwość obejrzenia NBA od kuchni.

Źródło wywiadu: PAP

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.