Śląsk przegrał z Zastalem

Po trzyletniej przerwie, do Polskiej Ligi Koszykówki powrócił Śląsk Wrocław. Pomimo porażki z Zastalem Zielona Góra, zespół Miodraga Rajkovica pozostawił po sobie dobre wrażenie.


Już na godzinę przed rozpoczęciem pierwszego od trzech lat meczu wrocławian w ekstraklasie, w hali Orbita gromadzili się fani zespołu. Im bliżej rozpoczęcia spotkania, tym emocje rosły wprost proporcjonalnie do liczby pustych krzesełek na trybunach.

Miejscowym kibicom nie było dane obejrzeć efektownej prezentacji, na którą nie wyraziła zgody władze ligi. Szkoda, ale nie była ona potrzebna żeby rozgrzać kibiców. Jak się później okazało powodów do emocjonowania się nie zabrakło.

Trener Rajkovic zdecydował się wystawić w pierwszej, po trzyletniej przerwie wyjściowej piątce Śląska: Roberta Skibniewskiego, Bartosza Bochno, Slavisę Bogavaca, Qa’rraana Calhouna i Aleksandara Mladenovica. Kiedy oba zespoły rozpoczęły walkę na parkiecie, na trybunach wybuchła euforia. Od pierwszej minuty dało się usłyszeć chóralne WKS! WKS! WKS!

Niemal trzy tysiące zgromadzonych w Orbicie ludzi, doczekało się pierwszych punktów Śląska po powrocie do TBL, kiedy Calhoun trafił za trzy po upływie 1,5 minuty. Amerykanin od początku grał podobnie jak w sparingach. Czekał na piłkę w okolicach linii rzutów za trzy. Ku uciesze kibiców, po sześciu minutach trafił w taki sposób dwukrotnie, a sześć punktów dołożył także skutecznie walczący z Ganim LawalemAleksandar Mladenovic i WKS wygrywał 12-6.

Od tego momentu piąty bieg włączył najlepszy gracz przyjezdnych – Walter Hodge. Po jego 9 punktach w pierwszej kwarcie i runie 12-6, na tablicy widniał wynik 18-18.

Początek drugiej kwarty uwidocznił największy problem wrocławian. Kiedy zmęczony Robert Skibniewski musi na chwilę usiąść na ławkę, poziom gry Śląska ulega wyraźnemu osłabieniu. Paul Graham na dzień dobry wykonał dwie nieskuteczne akcje ofensywne. W jednej z nich, efektownie jego rzut zablokował Rafał Rajewicz. Amerykański koszykarz spędził na parkiecie w sumie 4 minuty i wydaje się pierwszym w kolejce do zwolnienia. Oczywiście za wcześnie żeby oceniać go tak drastycznie, ale pamiętając jak grał w sparingach, ciężko oczekiwać z jego strony fajerwerków.

Kiedy ponownie na parkiecie pojawił się popularny „Skiba”, Śląsk odzyskał wigor. Akcje nabrały tempa i po jego podaniu oraz trafieniu za trzy Pawła Buczaka, gospodarze wygrywali 25-22.

Kilkudziesięcio osobowa grupa fanów Zastalu sporo obiecywała sobie po Ganim Lawalu. Center, który ma podpisany kontrakt z Phoenix Suns bardzo dobrze spisał się w pierwszej kolejce. Tym razem jednak bardzo szybko złapał 3 faule. Także w ataku spisywał się fatalnie, pudłując swoje wszystkie trzy rzuty z gry.

Po 20 minutach goście prowadzili 36-34, a wynik ten zawdzięczać mogli przede wszystkim Hodge’owi, który miał na swoim koncie 14 punktów i 4 asysty.

Już w pierwszej akcji trzeciej kwarty, Lawal popełnił czwarte przewinienie. Temperatura na trybunach bardzo szybko wzrastała. Przy stanie po 42, pierwszy raz od trzech lat, ekstraklasowi kibice mogli usłyszeć „Cała Polska w cieniu Śląska”. Po plecach przeszły ciarki, a dosłownie chwilę później, jakby niesiony tym hasłem Robert Skibniewski trafił za trzy. Publika jeszcze bardziej oszalała.

Lawala natychmiast zmienił słabszy fizycznie Uros Mirkovic, a tą przewagę wykorzystał Mladenovic i po jego trafieniu WKS objął prowadzenie 58-54 na początku ostatniej „ćwiartki”. Gospodarze wygrali walkę na tablicach 39-27, zbierając aż 12 piłek na atakowanej tablicy.

Kolejne dwie minuty należały do Zastalu. Run 7-0 dał przyjezdnym prowadzenie 61-58. Bardzo dobry moment zaliczyli wtedy Hodge i Kamil Chanas, który toczył indywidualne boje ze swoim kolegą – Skibniewskim. W tym momencie bardzo zaryzykował trener Zastalu – Tomasz Jankowski. „Jankes” posłał do boju mającego na koncie cztery przewinienia Gani Lawala. To właśnie center z Zielonej Góry nagle się przebudził w ataku. Po jego trzech punktach z rzędu Śląsk przegrywał 60-64.

Ostatnie trzy minuty spotkania wszyscy kibice zgromadzeni w Orbicie oglądali zmagania na parkiecie na stojąco. Niesiony niesłabnącym dopingiem Śląsk wyszedł na 69-66 na 1:18 przed końcem. Akselis Vairogs najpierw trafił za trzy, a chwilę później ponowił skutecznie atak po zbiórce ofensywnej. Łotysz był bohaterem końcówki. Grał niezwykle ambitnie i od pierwszego meczu zyskał sobie sympatię wymagających wrocławskich fanów.

Orbita w tamtej chwili oszalała. Hałas był tak niesamowity, że przed oczami pojawiły mi się od razu słynne mecze a Anwilem Włocławek.

Na 7 sekund do końca meczu, faulowany Aleksandar Mladenovic spudłował dwa rzuty osobiste. Po timeoucie, Walter Hodge w typowy dla siebie sposób minął Skibniewskiego i po jego rzucie piłka wpadła do kosza. 70-69 i 3.7 sekund na zegarze, a piłka znajdowała się w rękach Śląska.

Z autu piłka powędrowała wprost w ręce Maledenovica, który jednak w łatwej sytuacji spudłował spod kosza i pierwsza porażka WKS-u po powrocie do ligi stała się faktem.

Dla fanów wrocławskiej koszykówki nie to się liczyło. Wynik był na dalszym miejscu. Wygranym był Śląsk, była wrocławska koszykówka i wrocławscy kibice. To spotkanie pokazało, że nie ma mowy o buncie kibiców. Prawdziwi fani wygrali ten mecz dla WKS-u i dla polskiego basketu.

Już nikt nie powie, że powrót Śląska był niepotrzebny. Szkoda tylko, że na trybunach zabrakło choćby Macieja Zielińskiego i Radosława Hyżego…..

Swoje debiuty w najwyższej klasie rozgrywkowej zaliczyli dwa młodzi wrocławianie: Piotr Niedźwiedzki i Jarosław Zyskowski.

Za tydzień Śląsk gra z AZS Koszalin w Hali Ludowej. Aż strach pomyśleć, jaka atmosfera będzie tam panować. Pozytywny strach.

Śląsk Wrocław – Zastal Zielona Góra 69:70 (18:18, 16:18, 19:18, 16:16)

Śląsk: Mladenović 20, Vairogs 17, Skibniewski 16, Calhoun 8, Buczak 4, Bochno 2, Buczak 2, Graham, Niedźwiedzki 0, Zyskowski 0.

Zastal: Hodge 22, Stelmach 13, Chanas 10, Dłoniak 7, Flieger 7, Lawal 7, Mirković 2, Sroka 2, Rajewicz 0.

 

Pin It

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.