Koszalińskie perypetie czyli takie rzeczy tylko w Akademiku

Teo Cizmić, Michael Kuebler, Jeff Robinson, Alexander Franklin, Robert Skibniewski – co łączy ich wszystkich?

W ostatnim czasie mocno zakotłowało się w szeregach AZS-u Koszalin, drużyny mierzącej na starcie rozgrywek sezonu 2012/13 w czołową szóstkę, nawet pierwszą trójkę. Wszystko wydawało się całkiem realne do momentu rozegrania pierwszych spotkań wyjazdowych. Zespoły Startu Gdynia, Stelmetu Zielona Góra w pierwszej części rozgrywek, następnie podwójnie Jezioro Tarnobrzeg na stracie rundy rewanżowej szybko podkreśliły fakt, że zespół z Koszalina nie potrafi wygrywać spotkań wyjazdowych.
Czary goryczy przelały w sercach fanów AZS-u porażki w Trójmieście i nawet zmiana szkoleniowca po przegranych w fatalnym stylu meczach z Polpharmą i Kotwicą nie przyniosła zmiany gry w szeregach ligowca mającego popsuć szyki najlepszym. Zespół ma ciągle realne szanse na awans do pierwszej szóstki, do spełnienia został tylko jeden „potrójny” warunek – pokonać wyżej notowane zespoły ze Zgorzelca, Włocławka i Słupska.

Najnowsze zdjęcie AZS-u Koszalin – mocno już nieaktualne…

Kolejnymi kozłami ofiarnymi zostawali trenerzy i gracze wymienieni na początku tego wpisu.  Praktycznie i rokrocznie fani tego zespołu przeżywają podobne huśtawki nastroju związane z wyjazdami jednych i przyjazdami drugich graczy. Nie ma też roku żeby kibice nie musieli oglądać roszady trenerskiej (Mijanović, Karol, Burton, Karol, Herkt, Urlep, Cizmić, Sretenović). A przecież zespół mógł po raz pierwszy w historii swoich występów w ekstraklasie korzystać z usług cenionego i lubianego w Koszalinie szkoleniowca, Andreja Urlepa. Zadecydowały jakieś szczegóły, z kolei sam trener wylądował w pobliskim Słupsku. Teraz za złe wyniki przyszło płacić zawodnikom, natomiast działacze nie potrafią, po raz kolejny, wyciągnąć należytych wniosków ze swojej wcześniejszej pracy, reagując zdecydowanie zbyt późno. Może nawet nie czytając tego co dzieje się u nich na podwórku?
Śledzący wydarzenia w Polskiej Lidze Koszykówki dostają oficjalne strzępy informacyjne o problemach osobistych Michaela Kueblera, planowanej, ale zatrzymanej ucieczce Jeffa Robinsona, niewyjaśnionej do końca sprawie pozyskania Alexandra Franklina, na koniec tajemniczego zawieszenia Roberta Skibniewskiego. W Koszalinie źle się dzieje, zespół stracił pewność gry na własnym parkiecie, zwłaszcza, gdy z w połowie wypełnionych trybun lecą obelgi pod adresem zawodników, a drużynie przyjezdnej bije się brawo. Gdzieś z daleka w momencie wykonywania ważnych rzutów wolnych Paweł Leończyk słyszy szydercze „podejdź bliżej”! Na domiar złego wychodzący z hali zawodnicy, mimo wygranej, dostają pełną gamę obelg pod własnym adresem. W zamian na stronie klubu pojawiają nam się informacje o świetnych warunkach stworzonych graczom przez Marcina Kozaka, no i bardzo dobrej atmosferze z ust Camerona Bennermana.
Zespołu nie ratują pojedyncze, nie do końca przemyślane transfery. W obliczu kontuzji Darrella Harrisa łatanie ubytków w składzie robione jest graczami z niższych pozycji. W głowie fana, jak i trenera drużyny rodzi się miszmasz, ledwo przybyły zawodnik z Portoryko odlatuje, przybywa kolejny, nie grzeszący nadmiarem podkoszowych centymetrów. Znów z ławki zmuszeni będą się poderwać na kilka ważnych minut, trzymani wcześniej daleko w odwodzie, Bartłomiej Wołoszyn oraz Rafał Bigus. Zamiast inwestować w przyszłość i myśląc nad rozwojem odgrzewa się „stare kotlety”, niechciane w innych restauracjach. To wszystko po to, by ratować wynik, awans do pierwszej szóstki. Takie rzeczy tylko w Koszalinie..
AZS Koszalin w rewanżowej rundzie wygrał tylko dwukrotnie, z beniaminkami Tauron Basket Ligi. Po jednej wygranej odnieśli Teo Cizmić i Zoran Sretenović. Drużyna rzuciła rywalom 573 punkty (71,6 na mecz), tracąc 637 punktów (79,6 na mecz). Straciła pierwszego rozgrywającego, najlepszego silnego skrzydłowego i zmuszona jest grać niskim składem, przegrywając regularnie walkę na tablicach. Niestety, działacze powielanych co rok błędów nie widzą, zostawiając jedynie kibiców z nadzieją na cud i szybkie wyjście z głębokiego kryzysu, transferem kolejnego gracza lub zmianą trenera. Tymczasem  kryzys trwa całą drugą rundę sezonu 2012/13 i AZS jedynie w meczach ze Stelmetem w TBL i Asseco Prokomem w IBC pokazał charakter. Dla mnie to o wiele za mało by marzyć o sukcesie.

Ciekawostka: „Na koniec, koszalinianie będą liczyć na Roberta Skibniewskiego i Igora Milicicia. Doświadczeni rozgrywający AZS muszą wznieść drużynę na całkiem inny poziom, by ta odniosła bardzo ważne zwycięstwo w walce o najlepszą szóstkę Tauron Basket Ligi.”  – podała wczoraj oficjalna strona klubu, po chwili jednak wzmianka o Skibniewskim zniknęła (bałaganu w przekazie medialnym ciąg dalszy). Dziś zaś ukazał się wywiad z graczem, który jednoznacznie wskazuje, że los Skibniewskiego jest w Koszalinie przesądzony i w koszulce Akademików już go nie zobaczymy.

Czy w obliczu takich zdarzeń AZS ma jeszcze realne szanse na osiągnięcie czegokolwiek w tym sezonie? By awansowali do górnej szóstki powinni wygrać wszystkie trzy mecze, jakie zostały im w terminarzu – co, uwzględniając dwa wyjazdy, rangę rywali i obecną sytuację w klubie – wydaje się wysoce nieprawdopodobne. Kluczowy będzie ostatni mecz w Słupsku, jednak jeśli koszalinianie wcześniej polegną w Zgorzelcu i nie sprostają u siebie Anwilowi, mecz ten nie będzie miał większego znaczenia. Na porażkę słupszczan w Kołobrzegu nie ma raczej co liczyć, chociaż…
Mądrzejsi będziemy zapewne po dzisiejszym meczu z Turowem – z jednej strony zgorzelczanie formą nie błyszczą, z drugiej jednak u siebie radzą sobie bardzo dobrze, a mecz z AZS-em będzie okazją do poprawienia bilansu. Jedno jest pewne – jeśli koszalinianom przyjdzie grać w drugim etapie w dolnej szóstce, chaos wokół drużyny tylko się powiększy…

Pin It

3 komentarze/y

Skomentuj Jaro Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.